poniedziałek, 20 października 2014

Szczęście

      Ludzie mają różne pojęcie na temat radości i szczęścia, każdy definiuje to inaczej. Nie jest powiedziane, że wszyscy odbierają to w ten sam sposób i oczywiste jest to, że różne rzeczy sprawiają nam przyjemność.
     W weekend w końcu odpoczęłam i odzyskałam radość w sobie. W piątek miałam w końcu czas wolny - bez nauki i literatury do czytania. Nie chciałam kolejny dzień siedzieć w domu, potrzebowałam świeżego powietrza i trochę ruchu.
> kaczki są takie słodkie <3 <
     Poszliśmy z Kacprem na dłuuuugi spacer do Parku Oliwskiego. (Tak bardzo polecam). Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak ładnego miejsca. Zakochałam się w nim i myślę, że będę tam chodzić zawsze, gdy złapią mnie mocniejsze dołki albo będę potrzebowała chwili wytchnienia. Tym bardziej, że nie jest on aż tak daleko. 
      Brakowało mi takich długich spacerów z Kacprem. Cieszenie się swoim towarzystwem, świeże powietrze, brak zmartwień. Oj, bardzo mi tego brakowało.

     W sobotę robiliśmy zapiekankę. Kolejny kulinarny czelendżż zaliczony :D A pod wieczór poszłam z koleżanką ze studiów do Galerii w poszukiwaniu "czegoś, bo mam ochotę coś kupić". Przeszłyśmy masę sklepów aż w końcu kupiłam sobie biały sweterek z napisem "Sorry, I'm late", co w sumie pasuje do mnie. Do szkoły, na studia raczej się nie spóźniam (w całym życiu spóźniłam się może 1-2 razy), ale na spotkania ze znajomymi... oj... Może nie spóźniam się nie wiadomo ile, ale tak 2-5 minut to już jakaś 'tradycja', której nie umiem się wyzbyć, mimo tego, że zawsze planuję, o której dokładnie mam wyjść, żeby zdążyć. Dużo czasu spędziłyśmy w empiku i matrasie. Naprawdę, naprawdę kocham książki. Nie obeszło się od nowego zakupu do kolekcji - "List w butelce" Nicholasa Sparksa w wersji kieszonkowej. No, ale pewnie jeszcze sporo czasu minie, zanim to przeczytam, bo najpierw chcę skończyć "Znak Ateny", potem "Dom Hadesa" i już nie mogę się doczekać aż w końcu wyjdzie "Krew Olimpu", mimo tego, że nie przeczytałam poprzednich części :x A czytanie idzie strasznie wolno, bo muszę przerywać studiami.
     Mimo tego, że zadręczam się paroma sprawami i czasami mam wrażenie, że już nie daję rady, jestem szczęśliwa. Przypomniałam sobie o tym, dzięki Kacprowi, spacerowi i czytaniu tego, co naprawdę lubię, a nie tego, co muszę.

     Jutro nie mam socjologii. W ramach tego 3h wprowadzenia do psychologii i na zakończenie 1,5h podstaw logiki. A za tydzień 3h socjologii i 1,5h podstaw logiki... czuję, że za tydzień zasnę albo mocno przymulę :c Na dodatek na 15 i do 20. 3 wykłady pod rząd o takiej godzinie... no, raczej nie polecam.
     Ale damy radę! :)
Pozytywnie.

środa, 15 października 2014

Zaczęło się

     No właśnie. Już się zaczęło. Minął mi ten "luz" w postrzeganiu wszystkiego, a wrócił stres, płacz i "jeszcze tyle mi zostało". W sobotę podrukowałam sobie większość materiałów na obecny i przyszły tydzień. Okazało się... no, że jest tego masa. Naprawdę, masa. W niedzielę nastawiona byłam na wieczorne czytanie, ale uniemożliwił mi to wyjazd. Mieliśmy wracać o 16, potem okazało się, że jednak jedziemy samochodem. Najpóźniej 17.. no to fajnie, nie opłaca się za nic zabierać, zrobię wszystko w Gdańsku. Tyle, że z tej 17 zrobiło się po 18 i w końcu wylądowaliśmy w Gdańsku około 19.40. I wszystko na szybko - rozpakowywanie, ogarnięcie się i nici ze spokojnego, wieczornego czytania. No to co? Czytamy w poniedziałek! Wróciłam do domu po 13, ogarnęłam, co do obiadu i... czytałam, czytałam, czytałam, czytałam... a nie ogarnęłam zbyt wiele tego materiału. Reakcja? Stres, a cóż by innego. No, ale co. We wtorek na 15, to ogarnę przed wykładami. I w sumie tak było. Tyle, że ogarnęłam PRAWIE wszystko na jedne zajęcia i nic na drugie z nadzieją, że jakoś ogarnę, o czym będzie mowa. Jaki był wynik? Zbyt dużo nie rozumiałam, a zresztą, byłam zmęczona, śpiąca, głodna, więc nie mogłam się w żaden sposób skupić. Ale przetrwałam!
     Tak, wiem, że teoretycznie nie trzeba czytać wszystkiego na bieżąco, ale tak jest o wiele łatwiej. Nie wyobrażam sobie, że miałabym to wszystko czytać przed sesją, jeśli nie wyrabiam nawet z zajęć na zajęcia. Jeśli to wszystko mi się skumuluje... no.. wiadomo.
     Dobra. Spokojnie. Po prostu trzeba się przestawić na trochę inne życie i inny tryb. Powinnam się teraz uczyć Kalata. Ale... nie chce mi się. Po prostu mi się nie chce, a muszę się przyłożyć. Synapsy czekają.

     Pochwalę się. Dzisiaj pierwszy raz robiłam zupę. Wyszła całkiem smaczna. Bałam się, że w tym garnku, co mamy nie wyjdzie jej na dwa dni dla dwóch osób... a w sumie, będziemy mieli jej chyba na 3 dni. Tak śmiesznie trochę.

     Jestem zmęczona i poirytowana. Mam momentami wrażenie, że nie ogarniam zupełnie nic, co się wokół mnie dzieje. Dosyć szybko łapie mnie ta jesienna depresja.

     Jutro angielski, spotkanie organizacyjne z opiekunem roku, a potem wykład z biologicznych mechanizmów zachowania. W piątek ćwiczenia z tegoż przedmiotu i kolejna wyjściówka. Najprawdopodobniej zostajemy z Kacprem w Gdańsku na weekend, a w sobotę może przyjadą do mnie rodzice. Pożyjemy, zobaczymy.
Baiii~

sobota, 11 października 2014

Nie ma to jak w domu

     Przede wszystkim... MAMY INTERNET! 8D tak, w końcu go mamy i jak nam założyli to każdy rzucił się szybko do swoich spraw, żeby nadrobić lub cokolwiek.  
>kubki po kawach z uczelni.. no są urocze po prostu, no. spokojnie, kiedyś pewnie je wyrzucę :p ...<
Jestem już po pierwszych zajęciach z angielskiego i.. jestem przerażona, naprawdę. Ludzie mega dobrze mówią po angielsku, a ja mam cały czas blokadę. Ogólnie mamy poziom "grupowy" C1, a mój angielski jest prawdopodobnie jakoś na poziomie B2... więc mogę się mimo wszystko trochę męczyć. No nic, jakoś dam radę. Muszę.
     Na razie jest fajnie. Naprawdę nie mam, co narzekać, bo czuję się dobrze na uniwerku i na tych wszystkich zajęciach. Niektóre są ciekawe, niektóre trochę mniej, ale naprawdę, nie ma, co narzekać. PRZYNAJMNIEJ NA RAZIE. Co będzie dalej? No cóż, zobaczymy.
>gotowa na powrót do domu!<
     No właśnie. Wczoraj wróciłam do domu. Z moją malutką czerwoną walizeczką (która na zdjęciu wygląda jak jakaś różowa czy coś) i laptopem. Na początku było mi dziwnie. I to naprawdę, dziwnie. Ale dzisiaj jest już okej. Cały wczorajszy wieczór przesiedziałam z rodzicami i opowiadałam im, co się u mnie działo. A dzisiaj pojechaliśmy na zakupy. Cel: buty. I wow, znalazłam coś!
Także no. Jest fajnie. 
     Wzięłam się już za drukowanie materiałów na uniwerek. Muszę jeszcze zrobić kurs biblioteczny i kurs bhp. A naprawdę, taaaaaaaaak mi się nie chce tego robić. A jutro wracam do Gdańska. Hm.

     Czuję już zapach obiadu <3 Ryba z serem i cebulką, chyba właśnie tego potrzebuję 8D

Baaaiii~

poniedziałek, 6 października 2014

Ach, te studia

     Zaczynając od początku...
W środę zabrałam Kacpra do kina na Więźnia Labiryntu. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że po obejrzeniu stwierdzę "chcę książkę!", no ale cóż. Najpierw chcę skompletować Percy'ego Jacksona, a potem się pomyśli.
Film fajny. Mogę spokojnie polecić. Po obejrzeniu miałam mega mindfucka, ale myślę, że jak przeczytam książki to jakoś to wszystko ogarnę. 
A tak ogólnie. Jechaliśmy zatłoczonym tramwajem... wyszliśmy na spokojnie, weszliśmy do multikina, a tam kolejki jak w McDonaldzie czy gdzieś. Nie jestem przyzwyczajona do takiej liczby osób, naprawdę. Czułam się mega dziwnie, a do tego dowiedziałam się, że tam są nawet jakieś miejsca vip. No zupełnie inny świat.
>po wyjściu z kina Kacper musiał oczywiście poprawić napis<
     Martyna we wtorek poszła na inaugurację wydziałową i spotkanie organizacyjne, z którego COŚ wyciągnęła. Ja miałam coś takiego dopiero w czwartek 2 października. Wstałam przed 7, żeby wyrobić się na 8 na spotkanie, na którym w sumie nic konkretnego się nie dowiedziałam... a później na 9 inauguracja "obowiązkowa" dla pierwszaków z powodu ślubowania... półtorej godziny i w sumie nic ciekawego się nie dowiedziałam. Chociaż nie, występ chóru był całkiem spoko.
Na 14 musiałam wracać na "obowiązkowe" spotkanie z dyrekcją i dopiero na nim wyszło trochę informacji, które tak naprawdę też nie są mega, mega istotne. No i o 15 pierwszy wykład. "Biologiczne mechanizmy zachowania". Myślałam, że to będzie totalna nuda, ale w sumie te 1,5h naprawdę szybko mi zleciało, więc w sumie nie mogę narzekać. W piątek były ćwiczenia z tegoż przedmiotu i muszę przyznać, że były naprawdę ciekawe. Nauczyłam się grać w "brukselkę", przeprowadziliśmy kilka 'badań' lub coś w tym stylu i losowaliśmy tematy prezentacji. Ja i Kinga wylosowałyśmy temat dopiero na 14 zajęcia "asymetria mózgu i język". No, przynajmniej mamy dużo czasu na ogarnięcie tego, ale pewnie wyjdzie tak, że zabierzemy się za to ostatniego tygodnia.
>taka uśmiechnięta buźka podczas gry z Kacprem <3<
Po zajęciach cały rok psychologii miał "obowiązkowy" (znowu..) test z j. angielskiego, który miał na celu przyporządkowanie do odpowiednich poziomowo grup. W weekend na internecie miały być pokazane grup lub chociaż z kim dana osoba ma zajęcia. I rzeczywiście, teoretycznie coś takiego było. Wszystko ładnie-pięknie, dopóki dzisiaj się nie dowiedziałam, że to, co jest w internecie nie ma zupełnego związku z rzeczywistością. Okazało się, że mam z zupełnie innym wykładowcą, a do tego dzisiaj miałam już zajęcia (na szczęście było mało osób i wypuściła po 5 minutach, więc chyba nie będzie żadnych konsekwencji związanych z nieobecnością). Także jestem na liście z ludźmi, którzy napisali test na 77-82% i nagle ja ze swoim 74%... Także no... mam nadzieję, że sobie jakoś tam dam radę.
>tak bardzo ciemne i niewyraźne, ale zawsze coś<
     Jutro idę na uniwersytet dopiero na godzinę 15, ale za to będę siedzieć do 20. No nie ogarniam. Trzy wykłady, jeden po drugim... na dodatek najpierw "wprowadzenie do psychologii", potem "socjologia" i na piękne zakończenie dnia "podstawy logiki". Oh my. Mam takie przeczucie, że albo zasnę, albo nie będę już nic tam ogarniała. No, ale cóż. Zobaczymy.
     W środę w końcu założą nam internet! Huraaaaaaaaa~ Powrót do świata bez strachu, że za dużo korzystam i jak tak dalej pójdzie, limit skończy mi się w połowie miesiąca.

     Taki strach przed studiami, wykładami, ćwiczeniami i angielskim. D:

środa, 1 października 2014

Początki zawsze są trudne

     Dużo się zmieniło. Nadal nie mamy tutaj internetu, ale korzystam z tego, co mam na telefonie i jakoś daję radę. W mieszkaniu widoczne jest już życie, nie jest tak pusto jak wtedy, gdy przyjechaliśmy tutaj pierwszy raz. Powoli czuję się tutaj jak w domu, przyzwyczajam się do wszystkiego i jest dobrze.
     Kacper zaczął zajęcia już w poniedziałek, mimo tego, że rozpoczęcie ma dopiero w czwartek. Martyna wczoraj była na spotkaniu organizacyjnym, a zajęcia od jutra. No a ja.. no cóż, wszystko od jutra. Jutro jakieś spotkanie organizacyjne, inauguracja wydziałowa, spotkanie z władzami instytutu bodajże, a i zajęcia rozpoczynają się od jutra od 15. W sumie będzie tylko jeden wykład, więc nie jest aż tak źle.
     Myślałam rano, że już mam ogarnięty plan zajęć i nawet z angielskim już wiem, co i jak, po czym na stronie wydziału jest napisane o teście kwalifikacyjnym z angielskiego.. więc już nie rozumiem. Robiliśmy już jeden, gdy zapisywaliśmy się na lektoraty.

     Wczoraj byłam z koleżanką z roku i nawet z grupy po odbiór legitymacji. Kolejka do dziekanatu była niesamowicie długa. A do tego, gdy byłyśmy już chyba w połowie drogi to stwierdziłyśmy, że stoimy w złej kolejce i przeszłyśmy do innej... A po kilku minutach okazało się, że jednak stałyśmy w dobrej kolejce i przenosiłyśmy się z powrotem. Na szczęście chłopak, który wcześniej stał za nami pozwolił nam stanąć w tym samym miejscu. Okazało się też, że jest na drugim roku, więc trochę nam poopowiadał jak to jest ze studiowaniem.
>takie randomowe zdjęcie z wypadu do biedronki<
     Muszę powiedzieć, że w tej chwili nie jestem już tak przerażona jak wcześniej. Na pewno jest we mnie jakiś lęk, bo w końcu nie byłam jeszcze w takiej sytuacji, ale... jest dobrze. Powtarzam sobie ciągle, że jakoś to będzie. Mówię sobie, że będę chodzić na wszystkie wykłady i ćwiczenia, ale ze względu na to, że wykłady mamy nieobowiązkowe, nie wiem jak to wyjdzie. Mam nadzieję, że wytrzymam w moim postanowieniu, bo na pewno będzie mi to później pomocne.

     Ze względu na to, że wczoraj był Dzień Chłopaka, stwierdziłam, że zabiorę Kacpra do kina :) Niedługo powinien wrócić z zajęć, zjemy obiad (nie umiem gotować! :c robię cały czas jakieś proste rzeczy) i pójdziemy na "Więzień Labiryntu" z nadzieją, że nie będziemy żałować. Muszę przyznać, że książki nie czytałam, a nawet o niej nie słyszałam, ale znając mnie, stwierdzę, że MUSZĘ mieć tę serię i kiedyś przeczytam.
     Idę pilnować ryż. Także no...
Baiii~