środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

     W sumie nie jestem zbyt dobra w składaniu życzeń świątecznych, więc może po prostu...

     WESOŁYCH
                 ŚWIĄT!
 Ciepła w gronie rodzinnym, prawdziwych przyjaciół, dużo prezentów i po prostu szczęśliwie spędzonych Świąt, bez żadnych kłótni i zgrzytów.

To jeszcze raz.

   WESOŁYCH ŚWIĄT! <3

niedziela, 21 grudnia 2014

Trochę wszystkiego

   
Znowu dość długo nie pisałam. Muszę też nadrobić wszystkie wasze posty, ale to na spokojnie, mam nadzieję, że nikt nie jest za to zły :)
     Muszę przyznać, że dosyć dużo się działo. Była masa stresu związana ze studiami, ale też masa szczęścia i trochę smutku.
     Niedługo święta i teoretycznie w końcu będzie można odpocząć. Praktycznie zaś, na pewno trochę czasu poświęcę na naukę... Ale uznajmy odpoczynek za priorytet!
     Jeszcze jutro idę na angielski i w sumie fajnie, bo będziemy oglądać kolejne odcinki "In Treatment". Oddam list, który oczywiście napisałam na ostatnią chwilę, i w końcu wolność. Jutro wracam do Elbląga, ale w sumie tylko na chwilę, bo we wtorek rano jedziemy do Ostródy, do babci. W końcu spotkam się z moją przyjaciółką, pooglądamy filmy, pośmiejemy się.
     W końcu byłam na "Wielkiej Szóstce" i "Kosogłosie cz.1". Teraz zostało tylko "Love, Rosie", na co pewnie już do kina nie pójdę, no ale cóż ;) Skończyłam też "Krew Olimpu" i muszę przyznać, że z jednej strony jest świetne, a z drugiej jestem trochę zawiedziona tyloma niedokończonymi wątkami. Wzięłam się za czytanie "Więźnia Labiryntu", którego wczoraj dostałam na święta od Kacpra <3 I mam nadzieję, że dzisiaj pojedziemy jeszcze raz do Empika (jak to się odmienia? :c) czy gdzieś, bo chcę kupić jeszcze "W śnieżną noc" Johna Greena.
     Wczoraj byliśmy z Kacprem na Jarmarku Bożonarodzeniowym i muszę przyznać, że jest tam bardzo utrzymany klimat świąt. Pełno światełek, pierdółek, kolędy, było fajnie. Tylko ludzie mnie rozpraszali. Co chwilę ktoś na mnie właził, miałam wrażenie, że wszyscy się gdzieś spieszyli i mimo tego, że tam byli, to wcale nie chcieli skupić się na magii świąt. Ale jarałam się bardzo, gdy robiłam Kacprowi zdjęcie, a jakaś młoda pani podeszła i sama z siebie zapytała czy ma nam zrobić razem zdjęcie. To było takie miłe <3

Zmieniając temat, muszę się pochwalić! Tydzień temu pisaliśmy kolokwium z biologicznych mechanizmów zachowania. Materiału było mega dużo (więc przyznam, że to dobrze, że robi nam na każdych zajęciach wejściówki) i powiedział nam, że test układała jego żona, która jest lekarzem. Test miał pełno podchwytliwych, zdradzieckich, mącących w głowie pytań, a kilka było takich, co w ogóle widziałam coś takiego pierwszy raz na oczy, no ale cóż. Wyszłam trochę podłamana, bo zaczęłam sprawdzać kilka odpowiedzi, w których się wahałam i już wyszło, że mam z 3-4 błędy, a ze swoją ambicją miałam nadzieję, że będę miała szansę na 5. No i w piątek przychodzimy, pokazuje nam wyniki, szukam siebie, patrzę... dostałam 5. No to był szok. Koleżanka obok też mówi, że ma 5, stwierdzając "ej, tam jest chyba jakiś błąd". Błędów nie było. Naprawdę dostałyśmy 5, gdzie sam wykładowca powiedział nam, że dostał z tego testu "czwórkę i to nawet nie mocną". Tak więc jestem z siebie mega dumna i byłam przeszczęśliwa przez praktycznie cały piątek.
Czas na mniej hepi-wiadomości. Dowiedziałam się, że już nie mam psa... Mama mi powiedziała w środę wieczorem, gdzie podkreśliła, że nie ma już jej od półtora tygodnia i nie chcieli mi powiedzieć, bo nawet nie wiedzieli jak. Jak poszli z nią do weterynarza to okazało się, że ma raka, ledwo chodzi tylko dlatego, że ma na łapkach pełno guzów. Już prawie nie oddychała... Już jakoś przyswoiłam do siebie tę wiadomość, ale nadal jest mi ciężko o tym myśleć. Była przy mnie... no odkąd pamiętam. Dostaliśmy ją jak miała 5 miesięcy, jak byłam może w 2 klasie podstawówki. Oczywiście, denerwowało mnie jak musiałam z nią wychodzić na dwór, jak budziła w nocy, jak piszczała i piała (była dość specyficznym psem pod jednym względem - jak się cieszyła to tak strasznie piszczała, że na początku ludzie myśleli, że jej się krzywda dzieje). Ale to był mój piesek, najwspanialszy piesek na świecie... I teraz mi ciężko myśleć o tym, że wrócę do domu to nie będzie tego jej pisku i stukania pazurami o podłogę, merdania ogonem... Chyba najbardziej mnie boli to, że się z nią po prostu nie pożegnałam. I pewnie też to, że nie mam nawet z nią zdjęcia, co jest tak głupie, a mimo to jakoś mnie boli. Miałam pewnie jakieś z nią zdjęcie, ale na komputerze w Egu, który no, jest popsuty. Tak więc, nie wiem. Cieszę się tylko, że już nie cierpi. Będę za nią tęsknić.

     I chyba tym smutnym akcentem zakończę dzisiejszą notkę.
Baii!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Witaj grudniu + listopadowe podsumowanie

     Nie mam pojęcia, kiedy minął mi ten miesiąc. Czas płynął tak szybko... zupełnie straciłam poczucie upływających dni. Nie mogę uwierzyć w to, że mamy już grudzień. Nie rozumiem tego. Dopiero teraz do mnie dociera, że to, co zawsze mi powtarzała mama jest prawdą. Czas wolno leci do ukończenia 18-nastki, a później... później już tego nie zauważasz. Aktualnie poruszam się praktycznie cały czas między jakimiś "ważniejszymi" wydarzeniami. Tak na przykład teraz, skaczę między kolokwiami, od jednego, do drugiego, aż w końcu będę miała wolne. No a później święta, Nowy Rok, sesja... i tak dalej.
> makaroniiiki! <
> #tyleRiordana <
     No dobra. Poza tym, że listopad zleciał szybko to w sumie nie zauważyłam jakoś, żeby wiele się działo w moim życiu. Chyba najważniejsze było to, że przeżyłam swoje dwa pierwsze w życiu kolokwia, z czego jestem dumna (teraz jeszcze przeżyć kolejne dwa...). Przykro mi to mówić, ale nie przeczytałam nic dla relaksu. Kompletnie nic. Czytałam tylko i wyłącznie to, co było mi potrzebne na studia. I zabrało mi to w sumie większość mojego czasu. Później nie miałam już siły na to, żeby ruszyć jakąś książkę. A tak bardzo woła mnie "Krew Olimpu" D: 
W sumie dostałam już trochę prezentów na święta... Taaaak... Dziadkowie kupili mi tablet, a rodzice kolejną serię książek Ricka Riordana - "Kroniki Rodu Kane" oraz "Zniszcz ten dziennik". Kroniki leżą sobie ładnie w Elblągu i tata je czyta, a "Zniszcz ten dziennik" ładnie sobie leży w Gdańsku... i nikt go nie rusza. No cóż. Mam nadzieję, że znajdę czas i chęci, żeby porobić trochę zadań, bo jak na razie ponumerowałam tylko strony. 
W listopadzie zjadłam pierwszy raz makaroniki. Odkąd się o nich dowiedziałam, chciałam je zjeść. Jarałam się tym, że podobno są takie mega dobre, ludzie za nimi szaleją itd. Jak byliśmy z Kacprem po zakupy do Rossmana obok mieszkania, zobaczyliśmy, że w cukierni obok sprzedają właśnie makaroniki .Wow i w ogóle. Wzięliśmy cappuccino i bodajże porzeczkę, ale w sumie już nie pamiętam. Szkoda tylko, że 4zł za sztukę, a w sumie nie są jakieś mega rewelacyjne. Okej, naprawdę, były spoko i w ogóle, ale bez szału. Ale pewnie jak będziemy następnym razem to weźmiemy jakiś inny smak na spróbowanie.
> zdjęcie w windzie zawsze spoko<
     No i to by było chyba na tyle. Idę się uczyć na kolejne kolokwium, które mam w środę. Oby było dobrze. :c
Baiii~