niedziela, 21 grudnia 2014

Trochę wszystkiego

   
Znowu dość długo nie pisałam. Muszę też nadrobić wszystkie wasze posty, ale to na spokojnie, mam nadzieję, że nikt nie jest za to zły :)
     Muszę przyznać, że dosyć dużo się działo. Była masa stresu związana ze studiami, ale też masa szczęścia i trochę smutku.
     Niedługo święta i teoretycznie w końcu będzie można odpocząć. Praktycznie zaś, na pewno trochę czasu poświęcę na naukę... Ale uznajmy odpoczynek za priorytet!
     Jeszcze jutro idę na angielski i w sumie fajnie, bo będziemy oglądać kolejne odcinki "In Treatment". Oddam list, który oczywiście napisałam na ostatnią chwilę, i w końcu wolność. Jutro wracam do Elbląga, ale w sumie tylko na chwilę, bo we wtorek rano jedziemy do Ostródy, do babci. W końcu spotkam się z moją przyjaciółką, pooglądamy filmy, pośmiejemy się.
     W końcu byłam na "Wielkiej Szóstce" i "Kosogłosie cz.1". Teraz zostało tylko "Love, Rosie", na co pewnie już do kina nie pójdę, no ale cóż ;) Skończyłam też "Krew Olimpu" i muszę przyznać, że z jednej strony jest świetne, a z drugiej jestem trochę zawiedziona tyloma niedokończonymi wątkami. Wzięłam się za czytanie "Więźnia Labiryntu", którego wczoraj dostałam na święta od Kacpra <3 I mam nadzieję, że dzisiaj pojedziemy jeszcze raz do Empika (jak to się odmienia? :c) czy gdzieś, bo chcę kupić jeszcze "W śnieżną noc" Johna Greena.
     Wczoraj byliśmy z Kacprem na Jarmarku Bożonarodzeniowym i muszę przyznać, że jest tam bardzo utrzymany klimat świąt. Pełno światełek, pierdółek, kolędy, było fajnie. Tylko ludzie mnie rozpraszali. Co chwilę ktoś na mnie właził, miałam wrażenie, że wszyscy się gdzieś spieszyli i mimo tego, że tam byli, to wcale nie chcieli skupić się na magii świąt. Ale jarałam się bardzo, gdy robiłam Kacprowi zdjęcie, a jakaś młoda pani podeszła i sama z siebie zapytała czy ma nam zrobić razem zdjęcie. To było takie miłe <3

Zmieniając temat, muszę się pochwalić! Tydzień temu pisaliśmy kolokwium z biologicznych mechanizmów zachowania. Materiału było mega dużo (więc przyznam, że to dobrze, że robi nam na każdych zajęciach wejściówki) i powiedział nam, że test układała jego żona, która jest lekarzem. Test miał pełno podchwytliwych, zdradzieckich, mącących w głowie pytań, a kilka było takich, co w ogóle widziałam coś takiego pierwszy raz na oczy, no ale cóż. Wyszłam trochę podłamana, bo zaczęłam sprawdzać kilka odpowiedzi, w których się wahałam i już wyszło, że mam z 3-4 błędy, a ze swoją ambicją miałam nadzieję, że będę miała szansę na 5. No i w piątek przychodzimy, pokazuje nam wyniki, szukam siebie, patrzę... dostałam 5. No to był szok. Koleżanka obok też mówi, że ma 5, stwierdzając "ej, tam jest chyba jakiś błąd". Błędów nie było. Naprawdę dostałyśmy 5, gdzie sam wykładowca powiedział nam, że dostał z tego testu "czwórkę i to nawet nie mocną". Tak więc jestem z siebie mega dumna i byłam przeszczęśliwa przez praktycznie cały piątek.
Czas na mniej hepi-wiadomości. Dowiedziałam się, że już nie mam psa... Mama mi powiedziała w środę wieczorem, gdzie podkreśliła, że nie ma już jej od półtora tygodnia i nie chcieli mi powiedzieć, bo nawet nie wiedzieli jak. Jak poszli z nią do weterynarza to okazało się, że ma raka, ledwo chodzi tylko dlatego, że ma na łapkach pełno guzów. Już prawie nie oddychała... Już jakoś przyswoiłam do siebie tę wiadomość, ale nadal jest mi ciężko o tym myśleć. Była przy mnie... no odkąd pamiętam. Dostaliśmy ją jak miała 5 miesięcy, jak byłam może w 2 klasie podstawówki. Oczywiście, denerwowało mnie jak musiałam z nią wychodzić na dwór, jak budziła w nocy, jak piszczała i piała (była dość specyficznym psem pod jednym względem - jak się cieszyła to tak strasznie piszczała, że na początku ludzie myśleli, że jej się krzywda dzieje). Ale to był mój piesek, najwspanialszy piesek na świecie... I teraz mi ciężko myśleć o tym, że wrócę do domu to nie będzie tego jej pisku i stukania pazurami o podłogę, merdania ogonem... Chyba najbardziej mnie boli to, że się z nią po prostu nie pożegnałam. I pewnie też to, że nie mam nawet z nią zdjęcia, co jest tak głupie, a mimo to jakoś mnie boli. Miałam pewnie jakieś z nią zdjęcie, ale na komputerze w Egu, który no, jest popsuty. Tak więc, nie wiem. Cieszę się tylko, że już nie cierpi. Będę za nią tęsknić.

     I chyba tym smutnym akcentem zakończę dzisiejszą notkę.
Baii!

3 komentarze:

  1. Och, przykro mi z powodu piesi... Trzymasz się? Na "love, Rosie" naprawdę warto się wybrać albo poczekać aż będzie dostępne na dvd. Doskonały film.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, właśnie sama chciałam iść na Kosogłosa, ale... uznaliśmy ze znajomymi, że pójdziemy na maraton wszystkich części, jak już wyjdzie 2-ga cz. <3.
    Więzień Labiryntu? Byłam w kinie i teraz podobnie jak ty go czytam XD. Ale... o dziwo mniej mi się podoba, niż film O__o. A to dziwne, bo książki zazwyczaj są lepsze.
    Ojeeej. Naprawdę sama podeszła i o to spytała? To takie słodkie. Wiara w ludzi odzyskana ^___^
    Gratuluje 5 <3.
    Współczuję utraty psiego przyjaciela. Wiem co to za ból, bo rok temu w wakacje sama utraciłam swojego najukochańszego psa, który ze mną dorastał. Do tej pory za nim tęsknię i marzę, aby znowu go przytulić. Też żałowałam, że się z moim nie pożegnałam, tym bardziej, że zmarł podczas mojego trzydniowego pobytu poza domem :c.
    Uśmiechnij się. Na pewno patrzy na ciebie z góry i merda ogonkiem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wesołych Świąt kochanie~! Tak się cieszę że na studiach wszystko w porządku <3 Mam nadzieję że przyjdzie list i że zdążysz go rozpakować przed wyjazdem do Ostródy <3
    I bardzo mi przykro z powodu piesi.. :c Wszystko będzie dobrze <3 ~Miki

    OdpowiedzUsuń